Dziewięć lat. Tyle czasu minęło od kiedy ostatni raz mieliśmy przyjemność poznawać historię Batmana w uniwersum Arkham. Tyle czasu minęło również od ostatniej gry Rocksteady Studios. Suicide Squad to powrót do mrocznego i brutalnego świata uwielbianego przez miliony graczy. Tym razem jest jednak o wiele bardziej kolorowo i zabawnie. Na ekranie bez przerwy pojawiają się cyferki obrażeń, a gracze zbierają bronie z różnym stopniem rzadkości.

Suicide Squad: Kill the Justice League jest grą usługą typu looter-shooter. Kooperacyjna strzelanka zachęca więc do wielokrotnego powtarzania tych samych aktywności w celu zdobywania coraz to lepszego ekwipunku, który pozwoli na starcia z jeszcze trudniejszymi przeciwnikami. Koncept bardzo popularny, jednak to kwestia realizacji jest w tym wypadku kluczowa.

Legion Samobójców to… nie są dobrzy ludzie!

Na samym początku wypada, aby gracz poznał podstawy. Twórcy przygotowali więc około dziesięciogodzinną kampanię fabularną skupioną na wyeliminowaniu Ligi Sprawiedliwości. Harley Quinn, King Shark, Kapitan Boomerang i Deadshot trafiają do Metropolis – miasta opanowanego przez Braniaca, który przejął umysł najpotężniejszych superbohaterów na ziemi. Nie ukrywam, że pomysł zdecydowanie do mnie trafił. Historie, w których eliminujemy sztampowego złola, dawno się przejadły. W branży gier wideo brakowało tytułu, który pozwoliłby dostarczyć wrażeń przedstawionych od strony antagonizowanych postaci. Legion Samobójców to drużyna, która idealnie się do tego nadaje. Szaleńcy zmuszeni do działania po „dobrej stronie” mający pozbyć się wcześniej wyidealizowanych bohaterów. A to wszystko podane, w humorystycznej, momentami nawet całkiem zabawnej formule. Jak jest jednak w samej realizacji?

W okolicach premiery wiele mówiło się o szacunku do postaci, o tym, że uwielbiani bohaterowie powinni odejść w sposób godny. Ja jednak oczekiwałem czegoś całkowicie odwrotnego, i cieszę się, że właśnie to dostałem. Ważne jest, aby mieć świadomość, że nie mówimy tutaj o dobrych osobach. To złoczyńcy skazani na długie wyroki, powiązani bezpośrednio ze swoimi nowymi celami. Ciężko oczekiwać dobrego zakończenia, gdy sam pomysł na grę z góry nakazuje traktowanie dobrych, jako bossów, z którymi rzadko kiedy w ogóle chcemy się utożsamiać. W tym przypadku główny problem to baza graczy, w jaką tytuł celuje. Mówimy o ludziach, którzy przez prawie dekadę oczekiwali gry z Batmanem w roli głównej. Nie dość, że dostają coś kompletnie odwrotnego, to jeszcze ich ulubiona postać kończy, jak kończy.

Pomysł, aby połączyć grę z uniwersum Arkham, był bardzo ryzykowny. Sposób, który mógł przyciągnąć więcej graczy, ostatecznie okazał się powodem rezygnacji większości z nich. Bohaterowie, w których gracz się wciela nie są aż tak interesujący jak Bruce Wayne. Historia wprowadza tyle zmian, że twórcy usilnie starają się uwiarygodnić istnienie obu gier w tym samym świecie, ale nie do końca im to wychodzi. Najprostsze przykłady to chociażby kolor skóry Deadshota, lub zapowiadany powrót Jokera, który dawno temu zginął w starciu z Batmanem. Wprowadzony przy okazji Suicide Squad motyw multiwersum dawał idealną okazję, aby ukazać całkowicie nowe wydarzenia, które wyłącznie dotkną znajomego świata. Nowa produkcja powinna być czymś w stylu spin-offu niż grą, która całkowicie rujnuje możliwość kontynuowania rozwoju uniwersum. Tak się jednak nie stało, więc lepione na ślinie połączenia radzą sobie raz lepiej, raz gorzej. Nie ma w tym pomyśle nic, co sprawiło, że chce się grać więcej. Byłoby dobrze gdyby to scenariusz stanowił największy problem całości. Jest jednak o wiele gorzej.

Legion Samobójców to… Crackdown?

Metropolis jest stosunkowo niewielką otwartą mapą, której przebiegnięcie zajmuje co najwyżej kilka minut. Każda z postaci posiada swój własny model poruszania. Przykładowo Harley Quinn korzysta z Batmanowej linki a Boomerang z krótkodystansowej teleportacji. Ku mojemu zaskoczeniu, model ten w swoich mechanikach przypomina trochę to, co poznaliśmy lata wcześniej przy okazji premiery Crackdown 3. Bohaterowie skaczą, odbijają się w powietrzu i wbiegają po budynkach prawie tak, jak w wymienionym tytule. Nie jest to jednak komplement. Poruszaniu się brakuje wyrazu, a to, że każda postać robi to na swój własny sposób, powoduje widoczny zamęt, który szczególnie na początku jest ciężki do opanowania.

To jednak model strzelania z broni jest tym, co szczególnie przypomina Crackdowna. Mechanika jest bardzo prosta i brakuje tego „feelingu” z trzymania w ręku ciężkiego wręcz miniguna. Celownik momentami praktycznie przykleja się do przeciwnika. Jest to kwestia odrzutu, który właściwie to zwyczajnie nie istnieje. Produkcja oferuje kilka rodzajów broni, jednak praktycznie każdym z nich strzela się bardzo podobnie. Większością z nich można żonglować według własnych upodobań, więc Harley na spokojnie może nosić ważącą kilkadziesiąt kilogramów maszynę śmierci i nie mieć żadnych problemów z jej kontrolą. Dodatkowo oferowane są granaty, na które można nałożyć kilka rodzajów niedyspozycji, czyli ulepszeń powodujących czasowe obrażenia lub zamrożenia wroga.

Legion Samobójców to… niekończący się samouczek

Oczywiście nie brakuje różnych poziomów rzadkości, statystyk, ulepszeń, które ostatecznie praktycznie nic nie wnoszą i najlepszym sposobem, aby bawić się umiarkowanie dobrze, jest po prostu wybierać te spluwy, przy których wyświetlają się strzałki w górę. Większość z nich może mieć znaczenie dopiero w momencie korzystania z bardzo wysokich poziomów trudności i rozgrywki w trybie Endgame, gdzie wyzwanie musi być widocznie trudniejsze. Podczas przechodzenia kampanii fabularnej, nie mają one żadnego znaczenia i najlepiej będzie po prostu je olać.

Rocksteady stworzyło grę usługę, więc od samego początku ten kierunek jest szczególnie widoczny. Kampania została zrealizowana po linii najmniejszego oporu. Oprócz starć z bossami nie ma tutaj typowych misji dla pojedynczego gracza, a całość to po prostu dziesiątki prostych zadań typu obroń punkt A/B/C albo wyeliminuj wszystkich przeciwników. W dodatku, aby wprowadzić trochę różnorodności, to misje realizowane dla członków Legionu mają specjalne ograniczenia, typu „Przeciwnicy otrzymują obrażenia tylko od ataków krytycznych”. Misje te są widocznie bardziej męczące, a ilość koniecznych powtórzeń bardziej irytuje, niż zachęca do grania.

Z jakiegoś absurdalnego powodu ukończenie każdej misji kończy się zdecydowanie zbyt długim ekranem, na którym m.in. otwierają się skrzynki z lootem i wyświetlają się instrukcje na temat każdej, nawet najmniej istotnej nowej zawartości. Cała kampania sprawia wrażenie samouczka, który bez przerwy jest przerywany kolejnymi podpowiedziami. Twórcy albo traktują gracza jak idiotę, albo po prostu chcieli, aby spędził kilka godzin na przeglądaniu bezwartościowych statystyk i tekstów, które absolutnie nikogo nie interesują.

Legion Samobójców to… gra jako usługa

Suicide Squad ma momenty, w których wysoki budżet jest widoczny. Są to jednak zaledwie przerywniki filmowe więc nic, co faktycznie podratowałoby rozgrywkę. Przygotowane modele postaci wyglądają bardzo solidnie i myślę, że spokojnie mogę stwierdzić, że nie ma wielu tytułów, które stoją na podobnym poziomie co właśnie Kill the Justice League. Chociaż nie obyło się bez wielkich kontrowersji dotyczących bardziej feministycznego wyglądu Harley Quinn, to nowy pomysł na postać prezentuje się po prostu dobrze, a jeżeli komuś nie odpowiada jej domyślny wygląd, to istnieje kilka elementów kosmetycznych, które sprawdzają się widocznie lepiej i są bardziej w stylu tego co znane z trylogii Arkham.

Oczywiście jak przystało na grę usługę, pojawił się również sklep, w którym wydając kilkadziesiąt złotych, można kupić dodatkowe stroje dla bohaterów. O ile nie jest to dla kogoś element konieczny do rozgrywki, to można je całkowicie olać i nie zwracać uwagi. Dopiero w przyszłym miesiącu ma zadebiutować pierwszy sezon gry, w którym dodana zostanie Przepustka Sezonowa. Oferowane darmowe, jak i płatne poziomy mają zawierać jedynie dodatkowe stroje, emotki itd. Chwilowo ciężko ocenić, jak wiarygodne są te zapewnienia, więc na ocenę sytuacji musimy poczekać co najmniej do marca.

Blado na tle modeli postaci oraz przerywników filmowych wypada cała reszta. Gra oferuje o wiele zbyt mało rodzajów przeciwników, więc nie dość, że braki są widoczne, to jeszcze to, co przedstawiono nie wygląda w żaden sposób zachęcająco. Trochę lepiej sprawdza się Liga Sprawiedliwości. Problem w tym, że spotykamy ich o wiele zbyt rzadko, a pojedynki z nimi zbyt często oparte są na specyficznym systemie kontr – wykonywanych w określonym momencie strzałów zdejmujących obronę – co sprawia, że są one za bardzo schematyczne. Komentarzami dotyczącymi Legionu bardzo często dzieli się Batman, w którego rolę po raz ostatni w przypadku gier wcielił się uwielbiany Kevin Conroy.

Również Metropolis nie jest aż tak interesującym miastem jak Gotham, mapa co prawda jest kolorowa, ale brakuje na niej elementów charakterystycznych, a każda z sześciu dzielnic wygląda identycznie. Nie ma również istotnego powodu, aby bawić się w eksplorację. Jedyną istotną zawartością dodatkową są wyzwania człowieka zagadki, które oferują kilka prób czasowych oraz bardziej lub mniej trudnych zadań środowiskowych, w których szukamy konkretnego punktu. Nawet zwykłe trofea, które po prostu sobie leżą i nie są w żaden sposób ukryte, liczą zaledwie czterdzieści sztuk. Za ścieżkę dźwiękową odpowiada Rupert Cross. Artysta pierwszy raz skomponował muzykę do gry wideo. Elektroniczne brzmienie całkiem dobrze sprawdza się podczas pojedynków, jednak brakuje tutaj kawałków, które wyróżniałyby się na tle całości. Po ponownym odsłuchaniu albumu mam wrażenie, że każdy utwór brzmiał tak samo.

Podsumowanie

Ciężko powiedzieć, co sprawiło, że czas produkcji Suicide Squad: Kill the Justice League aż tak się wydłużał. Krótka, zaledwie dziesięciogodzinna kampania fabularna oferuje bardzo powtarzalną zawartość w mało wyróżniającym się świecie. Historia mająca ogromny potencjał została zmarnowana. Nie każde studio umie robić gry jako usługi i Rocksteady jest kolejnym tego przykładem. Trzymajcie się z daleka, bo nie znajdziecie tutaj zbyt wiele konkretnej zawartości, a jedynie zdecydowanie zbyt długi samouczek.

Dziękujemy firmie Cenega za udostępnienie gry do recenzji.

Podsumowanie

Gra
  • Intrygujący motyw fabularny
  • Humor i zabawne dialogi
  • Wysokiej jakości modele postaci i animacje
Nie gra
  • Historia kiepsko się rozwija
  • Połączenie gry z uniwersum Arkham
  • Skomplikowane poruszanie się
  • Płytki model strzelania, bez „feelingu” broni
  • Okropnie nudne misje poboczne
  • Długie ekrany do przeglądania po każdej misji
  • Metropolis nie zachęca do eksploracji
Artyzm
Dźwięk
Gameplay
Fabuła
Werdykt: 2.25/5
"W ostateczności"
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star
go-stargo-stargo-stargo-stargo-star

Legionu Samobójców nie można nazwać dobrym tytułem. Jest to raczej historia z rodzaju tych ze zmarnowanym potencjałem, bo twórcom zachciało się wieloosobowej gry usługi.